Historia raczej śmieszna, która pokazuje, że wzorowanie się na innych samochodach to nie zawsze jest dobry pomysł. Główny problem z łożyskami tylnymi w Mazdzie był taki, że wymienialiśmy je dzień po wymienieniu łożyska tylnego w Galancie.
Ostatnio mało zdjęć robię, w tym poście także nie będzie ich tyle co bym chciał, opis słowny musi wystarczyć.
Zaczęło się zwyczajnie, podniesienie samochodu z obu stron, zdjęcie kół, zdjęcie bębnów.
Następnie zabraliśmy się za odkręcenie tylnych śrub mocujących łożysko do wahacza (nie róbcie tego, w dalszej części wyjaśnienie). Aby się do nich dostać należało odkręcić śrubę amortyzatora. Wszystkie 5 śrub (1 amortyzatora oraz 4 od zespołu łożyska) puściły bez problemu.
Szkoda tylko, że zespół łożyska nawet nie drgnął. W tym momencie było jasne, że mamy podobną sytuację jak w Galancie z przodu - flansza zapiekła się w wahaczu. Walczyliśmy z tematem jakiś czas i jedyne co udało się osiągnąć to rozdzielenie flanszy i podstawy hamulców od wahacza. W tym momencie było jasne, że łatwiej pewnie będzie rozpiąć hamulce i resztę zrobić na imadle.
Ponieważ łatwiej jest odkręcić nakrętkę łożyska gdy jest ono na samochodzie, więc tymczasowo przykręciliśmy z powrotem 4 śruby i zabraliśmy się za kapsel od nakrętki. Nie poddał się on bez walki, tak solidnie wciśniętego to jeszcze nie spotkałem. Sama nakrętka poszła bez problemu a po jej zdjęciu ... łożysko wypadło.
W tym momencie zaczęliśmy się śmiać. Oczywiste było, że przekombinowaliśmy. I to bardzo mocno. Wystarczyło odkręcić jedną nakrętkę i po temacie a zamiast tego rozmontowaliśmy prawie cały wahacza. Oczywiście jest plus też tej historii. Dzięki temu mam 95% śrub od tylnego zawieszenia rozruszane więc w razie czego nie będzie problemów z ich odkręceniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Reklamy będą usuwane.